30.05.2011
26.05.2011
Na niebiesko, czyli kiecka i nowy lokator
Wróciłyśmy ze spaceru. Dawno nie złapałam takiego luzu na placach zabaw. Mała się bawiła, a ja tylko chłonęłam słońce. Zrobiłam sobie też wolne od garów i obiadek był w knajpie. Pełen chill out. Niespodziewanie podjęłyśmy z Zuzią bardzo ważną decyzję. W drodze na obiad wstąpiłyśmy do sklepu zoologicznego. Zu lubi obserwować rybki. Zanim wyszłyśmy zarezerwowałyśmy pięknego, turkusowo-granatowego bojownika :D Tym sposobem mamy rybkę w maleńkiej szklanej kuli. Ma być odporna i długowieczna.....dopuki nasza Kota jej nie dorwie :)
...detal na wieszaku (chciałabym zauważyć, jak równo zostało wykonane obszycie dekoltu :D)...
Ale dość blablania. Obiecałam pokazać kieckę to też to uczynię. O długości i dekolcie wspominałam, to jeszcze tylko dodam, że na ramionach dorobiłam supełki, a pasek=warkocz zapleciony z trzech pasków tkaniny. Uwaga prezentacja..
...detal na wieszaku (chciałabym zauważyć, jak równo zostało wykonane obszycie dekoltu :D)...
...i sztuka na ludziu :) obiecałam, to się nie wykręcę. Twarz rozjechana, ale przecież nie o twarz w sukience chodzi :)))
Jest na maxa wygodna, jak to dzianina. Tylko w ruchu kiecka nabiera tempa i pędzi do góry. Ale czy należałoby się tym przejmować??? W końcu lato idzie i gorąco się robi. A jak zawieje to kieckę do porządku można doprowadzić jakimś wdzięcznym gestem :)
Pozdrawiam i ściskam :))
Buźka
Czas najwyższy :)
Trudno powiedzieć, czy to zmęczenie materiału, czy brak czasu, czy ładna pogoda, ale coś trzymało mnie z dala od zakładki "nowy post" :) Produkcja jednak nie zwalnia. Ciągle coś szyję, ostatnio też wydziergałam małe co-nie-co. Tak sobie myślę, że życie bez uzależnienia jest ciężkie :) Palenie rzuciłam i dobrze mi z tym, ale łańcuchami musieliby mnie wiązać, żebym rzuciła maszynę razem z drutami i szydełkami w kąt. Wczoraj miałam kolejną wizytę w pasmanteri i znów kupiłam trzy piękne tkaninki. Bawełna na sukienkę dla Zuzika (czeka już tylko na wykończenie), jedwab na tunikę dla mnie i pięknie haftowany len, który miał być sukienką, ale plan się zmienił (o tym później). Przytargałam też, ku uciesze Zu, guziki Hello Kitty. Na pewno znajdą miejsce na sukience.
Dziś pokażę Wam kapelusik Zuzi wydziergany jakiś m-c temu. Bawełna, szydełko i trochę koralików.
A tu moja Niuńka (z sesji balkonowej)
Dziś pokażę Wam kapelusik Zuzi wydziergany jakiś m-c temu. Bawełna, szydełko i trochę koralików.
A tu moja Niuńka (z sesji balkonowej)
Szydełko to jednak tylko przerywnik. Bardziej ciągnie mnie do maszyny, zresztą przecież to widać :) Pisałam, że mam len na kieckę dla Zu i w końcu udało mi się ją uszyć. Właściwie to już tydzień wisi w szafie. Szyłam ją dokładnie tak samo, jak tę pomarańczową w kwiatki, tylko zamiast gumki wciągnęłam lniany sznurek (czytaj: cienki pasek lnu), a rękawki zostawiłam luźne. Jestem zadowolona, tylko nastęnym razem kupię cieńszy len. Ten byłby lepszy na spódnicę (jest trochę za ciężki na taką sukienkę).
Zdjęcie na ludziu, tylko buźka trochę rozmyta :)
Nadszedł też dzień, że uszyłam kieckę dla siebie. Mega obcisła mini, z dekoltem, powiedziałabym głębszym niż wypadałoby założyć do pracy :) Prosty krój (zrobiony na podstawie posiadanej sukienki), tylko trochę się naprzeklinałam, bo to dzianina, która wymaga odpowiedniego zygzaka, żeby się nie marszczyć. Stąd ten glęboki dekolt. Nie chciało mi się wypruwać odszycia, to je wycięłam :D Uwaga, będą foty na ludziu, ale nie teraz, bo spacer wzywa.
Robię przerywnik i uciekam. Wrócę wieczorkiem.
Ściskam i pozdrawiam
23.05.2011
Halo, to ja...:)
Nie ma mnie i nie ma, a Wy tu o mnie zaraz pamiętać nie będziecie. Czas mi jakoś ogranicza dostęp do komputera. Jakoś nie po drodze mi do pisania. Za dużo słońca chyba. Tak, czy inaczej mam do pokazania to i tamto, dlatego nie odchodźcie od odbiorników. Może jeszcze dziś uda mi się zrobic update i trochę Waszego czasu zająć. Poza tym, moja Mader ciągle przesyła mi sugestywny OPR, że nie ma co czytac :)
Żeby nie było, Wasze blogi czytam (przeważnie będąc w pracy, bo tu siłą rzeczy kwitnę przed komputerem) i zachwycam się niezmiennie :)
Pozdrawiam i ściskam i powiedzcie proszę, że na mnie czekacie :)
Buźka
Żeby nie było, Wasze blogi czytam (przeważnie będąc w pracy, bo tu siłą rzeczy kwitnę przed komputerem) i zachwycam się niezmiennie :)
Pozdrawiam i ściskam i powiedzcie proszę, że na mnie czekacie :)
Buźka
6.05.2011
Bą Bą i trochę dżinsu
Wczoraj wieczorem miałam pilny telefon. Koleżanka koleżanki jutro wychodzi za mąż (dzisiaj to doprecyzowałam, bo wczoraj zrozumiałam, że idzie do kogoś na ślub :))) i jej niespełna dwuletnia córcia potrzebowała jakiejś ozdoby na główkę. Usłyszałam, że mała ma sukienusię niekoniecznie najładniejszą, ale innej nie ma (różową). Przekazano mi również dane, że ma srebrne buciki, więc żeby wyglądała ślicznie musiałam poszukać czegoś na główkę pod kolor bucików. Najpierw szukałam w zasobach mojej Zuzi, ale nie znalazłam, potem otworzyłam moje taśmy, wstążki i tasiemki w poszukiwaniu. Do tego otworzyłam pudło z tkaninami i cudami wszelakimi. Myślałam, dumałam, aż w końcu EUREKA. Uznałam, że różowy i srebrny średnio współgrają i dzidzia musi jak dama wyglądać, więc zaczęłam ciąć, mierzyć i z duszą na ramieniu (nie miałam wymiarów) zaczęłam szyć. Po uszyciu pierwszej części padłam, więc dziś od rana kontynuowałam. Skończyłam po 15. Zajęło mi to kilka ładnych godzin, ale było warto :))) Po prostu uszyłam sukienkę. Wybrałam idealne tkaniny pasujące do srebrnych bucików. Miałam cały czas wątpliwości co do rozmiaru, bo szyłam zupełnie bez wykroju i wymiarów, ale ostatecznie sukienusia wyszła prima sort :)) Ja jestem zachwycona, bo to mój pomysł i moje wykonanie, a do tego barrrdzo mi się podoba. Trochę dziś wpadłam w samozachwyt i wyrwało mi się kilka razy, że jestem genialna, ale co tam. Wolno mi :)))
No to może pokażę moje dzieło.
No to może pokażę moje dzieło.
Sukienka bombka
Bą Bą ( a tak sobie nazwałam:)
Przód i tył
Tył zapinany na guzik
Dolne łączenie tkanin obszyłam srebrną wstążką i na środku zawiązałam kokardkę.
A tu z Zuziową torebką. Pożyczyłyśmy oczywiście do kompletu :)
Sukienka już jest w rączkach właścicielki. Dostałam też zdjęcie ubranej dziewczynki. Udało się założyć :))
Mogła być troszkę większa, bo pojawiały sie trudności przy zakładaniu, ale po ich przejściu kiecka leży dobrze :) Cóż, jak na "kieckę od czapy" to i tak wyszło nieźle. Chyba mogę o sobie mówić "krawcowa" :)))
Cholera, co drugie zdanie gęba mi się śmieje.
Powstało kilka wniosków. Ten, że jestem genialna :), że zawsze warto mieć różniaste tkaniny i że nie warto chować maszyny, bo nigdy nie wiesz, kiedy się przyda :) Ja i tak nie chowam, ale wniosek jest.
***
Kupiłam tę tkaninę krótko po tym, jak dostałam maszynę. Taki trochę dżins, bądż jeans z odcieniem fioletu. Z dodatkiem strechu. Wymyśliłam sobie, że Zuzi kurtkę uszyję. I wzorując się na tej, którą już posiada machnęłam wykrój, wycięłam i pozszywałam. Na razie wygląda tak
Generalnie jest dobra, tylko przody ma za wąskie, ale to nie przeszkadza w niczym. Będzie marynara bez zapięcia, tylko czekam na wenę, co by tam w nią wpiąć, doszyć i doczepić. Jak w końcu się z nią uporam to naturalnie się pochwalę.
Tymczasem usypianie Zuzi przede mną, a potem....kupiłyśmy cudny len na sukienkę dla Zuzi, super dzianinkę na sukienkę dla mamusi (dla mnie znaczy) i czarną falbaniastą tkaninę, z której na pewno będzie bluzka dla mnie i pewnie spódnica dla małej. Same widzicie, że mam co robić :)))
Ściskam i buziaki wysyłam na wszystkie strony.
4.05.2011
Rilaks, tejk it izi :)
Nie ma to jak wrócić po robocie do domu, rzucić się na wyreczko z wyciągniętymi nóżkami i wdychać głęboko wszechogarniający relaks...hmmmm....Przymknąć oko, kiedy dziecko spokojnie sobie rysuje...Przez chwilę wyśnić jakąś bajkę...Prawda, że cudownie? Prawda, ale nie dla mnie :) Ja po robocie do sklepu, po sklepie do domu, a tam rach-ciach z Zuzikiem do misek i dawaj kręcić kolejne miśki :))
Zapiekły mi się chyba jakieś dwa połączenia nerwowe, bo potworną radochę mi to sprawia, a jeszcze miesiąc temu nie ugniotłabym żadnego klucha. Dziś dwie wersje. Jedna partia z marmoladką, a druga z czekoladą. Tyle, że soli jak na lekarstwo :)i czekolada duuuużo lepsza (milka, ta trójwarstwowa). Pyyyycha :) To nic, że zaraz po upieczeniu, kiedy to już psiapsiuła wyszła (urwała się z pracy na miśka :)), wymyśliłam sobie taki mały relaksik i zabrałam się za czyszczenie sreber (czytaj stal nierdzewna). Uwielbiam łyżeczki z herbacianym nalotem, ale gościom wstyd pokazać ;) No i tak sobie piekłam, zmywałam, czyściłam, aż wybiła 21. Kiedy na sekundę usiadłam musiałam wstać i ogarnąć Zuzię do spania. Teraz ona śpi, a ja z wyciągniętymi nóżkami na kanapie głęboko oddycham i delektuję się ciszą. Nie umiem drzemać po pracy, bo kiedy zamykam oczy widzę, jak ucieka mi czas, który mogłabym wykorzystać w bardziej kreatywny sposób :) Taka jestem..ciągle muszę coś robić. A jeśli moge to robić z Zuzią to szczęście wielkości Mont Everest. Bo ja w końcu miłosna jestem i kocham ją nad życie.
***
Z tej miłości przerobiłam jej dresy, kótrych nie nawidzi nosić. Uznałam, ze skoro są nowe, a jedynie za krótkie, to będą idealną spódniczką, które z kolei Zuzia uwielbia (jak każda laska, nie?) Oto moja modelinka w swoim nowym ciuchu :)
Zapiekły mi się chyba jakieś dwa połączenia nerwowe, bo potworną radochę mi to sprawia, a jeszcze miesiąc temu nie ugniotłabym żadnego klucha. Dziś dwie wersje. Jedna partia z marmoladką, a druga z czekoladą. Tyle, że soli jak na lekarstwo :)i czekolada duuuużo lepsza (milka, ta trójwarstwowa). Pyyyycha :) To nic, że zaraz po upieczeniu, kiedy to już psiapsiuła wyszła (urwała się z pracy na miśka :)), wymyśliłam sobie taki mały relaksik i zabrałam się za czyszczenie sreber (czytaj stal nierdzewna). Uwielbiam łyżeczki z herbacianym nalotem, ale gościom wstyd pokazać ;) No i tak sobie piekłam, zmywałam, czyściłam, aż wybiła 21. Kiedy na sekundę usiadłam musiałam wstać i ogarnąć Zuzię do spania. Teraz ona śpi, a ja z wyciągniętymi nóżkami na kanapie głęboko oddycham i delektuję się ciszą. Nie umiem drzemać po pracy, bo kiedy zamykam oczy widzę, jak ucieka mi czas, który mogłabym wykorzystać w bardziej kreatywny sposób :) Taka jestem..ciągle muszę coś robić. A jeśli moge to robić z Zuzią to szczęście wielkości Mont Everest. Bo ja w końcu miłosna jestem i kocham ją nad życie.
***
Z tej miłości przerobiłam jej dresy, kótrych nie nawidzi nosić. Uznałam, ze skoro są nowe, a jedynie za krótkie, to będą idealną spódniczką, które z kolei Zuzia uwielbia (jak każda laska, nie?) Oto moja modelinka w swoim nowym ciuchu :)
Powstały dwie dresowe spódniczki, ale druga zamiast przed obiektyw trafiła do prania. Miała debiut w przedszkolu, no i sami rozumiecie..plac zabaw, śniadanko i takie tam :)
Uszyła ja również sukienusię. Jak zobaczyłam na jednym z zagramanicznych blogów, to musiałam, bo chyba bym się udusiła(blog wskażę jutro). Był gotowy wykrój, który to musiałam delikatnie powiększyć. I proszę, sukienusia gotowa. Proste wykonanie, a rzuca mnie na kolana :)
I na koniec coś, co koi moje nerwy. Uszyłam jakiś czas temu. Taki przerywnik z resztek.
Mój domek. Mały, miękki, słodki domek :)
Dobranoc, pchły na noc :)
2.05.2011
Miałam ci ja tajemnicę :)
Czas zdradzić tajemnicę :) Moim cukierkiem jest wiosenny komin ozdobiony broszką. Wszystko oczywiście wykonane przeze mnie, z wybranych przeze mnie materiałów :) A materiały cudne. Tkaniny w kolorach, takich, że dech zapiera. Ja też mam komin z tej kwiecistej bawełny :)
April, mam nadzieję, że Ci się podoba :)
April, mam nadzieję, że Ci się podoba :)
No, to miałam ci ja tajemnicę :)
Dodam jeszcze, że to nie wszystko, co znajdzie się w przesyłce.
A skoro już tu jestem to pokażę, co dziś upichciłyśmy z Zuzią. Rozkochuję się małymi kroczkami w pieczeniu i kupiłam blachę do ciastek w kształcie misiów :) Oto efekty dzisiejszego mieszania wraz z etapami znikania z talerza :)
Muffinowe Miśki story :)
a potem to już z górki :)
Dodam tylko, że czasem wierne trzymanie się przepisu nie popłaca :) Wsypałam za dużo soli...ale da się zjeść. Tak się bawiłyśmy pysznie, że smak misiów nie jest istotny.
Mam jeszcze kilka rzeczy do pokazania, nawet są zdjęcia gotowe do publikacji, ale tak sobie myślę, że co za dużo, to nie zdrowo. Powiem tylko, że uszycie spódniczki dla Zuzi zajmuje tyle, co obcięcie nogawek :)
Buźka i do następnego razu
Uwaga, będzie dłuuuugo :)
1. Dla tych, którzy nie lubią czytać: nie wyjechałam na święta, zdjęcia z wymianki kurczakowej, zdjęcia moich torebek i trochę o miłości.
2. Dla lubiących czytać...
Candy rozdane, nadal jednak nie wiecie, co w środku. Potrzymam to jeszcze troszkę w tajemnicy, ale nie po to, żeby się nad Wami znęcać. Po prostu muszę zrobić pełne zdjęcie wszystkich gadżetów, a obecnie w gaciach kawę popijam, a to czas, kiedy jestem pod ochroną :)) Myślę, że wieczorkiem będę mogła pokazać niespodziankę.
A wracając do świąt.... pisałam, że wyjeżdżamy. Potem pisałam, że jestem chora. Następnie Wy pisałyście, życzenia powrotu do zdrowia i cudownych świąt. I wszystko było super, bo wyzdrowiałam :) Macie moc stwórczą. Niestety jednak nie napisałam o tym, że Zuzia może sie rozchorować (kto by to planował), Wy nie mogłyście tego odczarować i stało się. W nocy, przed wyjazdem, Zuzia budziła się, narzekała na ból uszka (właściwie to krzyczała z bólu, pierwszy raz zresztą nas to spotkało). Oczywiście decyzja była prosta i już wiedziałyśmy, że zostajemy w domu. Rano mała chodziła śnięta, miała podkrążone oczka i mega katar. Wniosek był prosty-uszka bolały od kataru (nie było zpapalenia na szczęście). Tak, czy inaczej, snuła się z miejsca na miejsce cały czas powtarzając, że chce jechać do cioci. W końcu uznałam, że z katarem sobie poradzimy i zaniosłam wszystko do samochodu. Kiedy chciałam ją ubrać okazało się, że ma stan podgorączkowy. Przyniosłam więc rzeczy do domu. Zuzia usiadła, położyła się i zasnęła. Po godzinie wstała i była w świetnym stanie. Wszystko super, zero gorączki, uśmiech na buzi i słowa na ustach "chcę jechać do cioci". Co więc zrobiła mama? Zniosłam ponownie torbę do samochodu, wróciłam po Zuzię i wyjechałyśmy. W trakcie drogi pojawił się kaszel, katar się nasilał, aż wreszcie w połowie drogi do stolicy Zu zwymiotowała. Wróciłyśmy więc do domu. Żeby tego było mało, planując święta poza domem w lodówce pingwin!!! Sklepy do 16, a ja do jednego z nich wpadłam o 15.46 :) Zakupy wykonane z prędkością światła. Przy okazji oberwało sie Pani, która powiedziała, że nie pokroi mi czegoś tam, bo umyła krajalnicę. Powiem tylko, że pokroiła :)
I cóż, Zuzia miała chore zatoki, ale na szczęście obyło się bez antybiotyków, bo tego nie lubimy. Siedziałyśmy sobie w domku kreatywnie wykorzystując czas. Mało tego, upiekłam pierwszy raz w życiu szarlotkę, która była pyszna :)
Święta w domu uprzyjemniały nam oczywiście ozdoby różej maści. Między innymi niespodzianka, którą dostałam w wymiance kurczakowej. Przygotowała ją dla mnie Titania, która prowadzi kilka blogów i robi cuda. Zobaczcie co dostałam :)
Piękna kartka, obłędny ptaszek na szkle i dwie cudne kury. Do dziś stoją na kuchennym oknie i dobrze im tam :) W paczce oczywiście nie zabrakło słodkości.
Titanio, serdecznie dziękuję.
Ja przygotowałam niespodziankę dla Magicznej Fabryki
Szydełkowa kura, jajo i przydaśki. Poleciały również porcelanowe jaja i słodkości, ale zabrakło ich na zdjęciu. Paczuszka z przebojami, ale dotarła na czas :) Pozdrawiam dziewczyny z MF.
Żeby wpis nie był zbyt krótki :)))
W końcu zrobiłam fotki torebeczek, które uszyłam dla Zuzi. Nie będę już gadać, tylko pokażę, a Wy się wypowiedzcie za mnie :)
A teraz fragment o miłości
Zuzia: Mama, a ja wiem co to jest miłość.
Ja: Co to jest miłość?
Zuzia: Miłośc to jest jak się kocha.
Ja: A wiesz, że ja Cię kocham?
Zuzia: Wiem, bo ty jestes miłosna.
I tym cudownym akcentem, dziękuję wytrwałym w czytaniu i tym, którzy tylko oglądają zdjęcia i wszystkim, którzy tu zaglądają nawet, jeśli mnie nie ma.
Pozdrawiam serdecznie
2. Dla lubiących czytać...
Candy rozdane, nadal jednak nie wiecie, co w środku. Potrzymam to jeszcze troszkę w tajemnicy, ale nie po to, żeby się nad Wami znęcać. Po prostu muszę zrobić pełne zdjęcie wszystkich gadżetów, a obecnie w gaciach kawę popijam, a to czas, kiedy jestem pod ochroną :)) Myślę, że wieczorkiem będę mogła pokazać niespodziankę.
A wracając do świąt.... pisałam, że wyjeżdżamy. Potem pisałam, że jestem chora. Następnie Wy pisałyście, życzenia powrotu do zdrowia i cudownych świąt. I wszystko było super, bo wyzdrowiałam :) Macie moc stwórczą. Niestety jednak nie napisałam o tym, że Zuzia może sie rozchorować (kto by to planował), Wy nie mogłyście tego odczarować i stało się. W nocy, przed wyjazdem, Zuzia budziła się, narzekała na ból uszka (właściwie to krzyczała z bólu, pierwszy raz zresztą nas to spotkało). Oczywiście decyzja była prosta i już wiedziałyśmy, że zostajemy w domu. Rano mała chodziła śnięta, miała podkrążone oczka i mega katar. Wniosek był prosty-uszka bolały od kataru (nie było zpapalenia na szczęście). Tak, czy inaczej, snuła się z miejsca na miejsce cały czas powtarzając, że chce jechać do cioci. W końcu uznałam, że z katarem sobie poradzimy i zaniosłam wszystko do samochodu. Kiedy chciałam ją ubrać okazało się, że ma stan podgorączkowy. Przyniosłam więc rzeczy do domu. Zuzia usiadła, położyła się i zasnęła. Po godzinie wstała i była w świetnym stanie. Wszystko super, zero gorączki, uśmiech na buzi i słowa na ustach "chcę jechać do cioci". Co więc zrobiła mama? Zniosłam ponownie torbę do samochodu, wróciłam po Zuzię i wyjechałyśmy. W trakcie drogi pojawił się kaszel, katar się nasilał, aż wreszcie w połowie drogi do stolicy Zu zwymiotowała. Wróciłyśmy więc do domu. Żeby tego było mało, planując święta poza domem w lodówce pingwin!!! Sklepy do 16, a ja do jednego z nich wpadłam o 15.46 :) Zakupy wykonane z prędkością światła. Przy okazji oberwało sie Pani, która powiedziała, że nie pokroi mi czegoś tam, bo umyła krajalnicę. Powiem tylko, że pokroiła :)
I cóż, Zuzia miała chore zatoki, ale na szczęście obyło się bez antybiotyków, bo tego nie lubimy. Siedziałyśmy sobie w domku kreatywnie wykorzystując czas. Mało tego, upiekłam pierwszy raz w życiu szarlotkę, która była pyszna :)
Święta w domu uprzyjemniały nam oczywiście ozdoby różej maści. Między innymi niespodzianka, którą dostałam w wymiance kurczakowej. Przygotowała ją dla mnie Titania, która prowadzi kilka blogów i robi cuda. Zobaczcie co dostałam :)
Titanio, serdecznie dziękuję.
Ja przygotowałam niespodziankę dla Magicznej Fabryki
Szydełkowa kura, jajo i przydaśki. Poleciały również porcelanowe jaja i słodkości, ale zabrakło ich na zdjęciu. Paczuszka z przebojami, ale dotarła na czas :) Pozdrawiam dziewczyny z MF.
Żeby wpis nie był zbyt krótki :)))
W końcu zrobiłam fotki torebeczek, które uszyłam dla Zuzi. Nie będę już gadać, tylko pokażę, a Wy się wypowiedzcie za mnie :)
A teraz fragment o miłości
Zuzia: Mama, a ja wiem co to jest miłość.
Ja: Co to jest miłość?
Zuzia: Miłośc to jest jak się kocha.
Ja: A wiesz, że ja Cię kocham?
Zuzia: Wiem, bo ty jestes miłosna.
I tym cudownym akcentem, dziękuję wytrwałym w czytaniu i tym, którzy tylko oglądają zdjęcia i wszystkim, którzy tu zaglądają nawet, jeśli mnie nie ma.
Pozdrawiam serdecznie
1.05.2011
Koniec imprezy :)
Miłe Panie, dziękuję za liczne przybycie na Parapetoovę. 58 kobietek pod jednym dachem to niezły hałas :)
Mam nadzieję, że wszystkie ubawione po pachy i zawsze chętnie do mnie wpadniecie, nawet mimo tego, że obdarowana będzie tylko jedna z Was.
Mister generator, jedyny facet na imprezie, wylosował numerek 13...a taki niby pechowy :)
True Random Number Generator 13
W związku z powyższym Pani z numerem 13 proszona jest o podanie danych do wysyłki :))
No dobra, głowy bolą, to żebyście nie musiały liczyć :))
Candy zgarnia april79
Tajemnicę niespodzianki odkryję jutro :)
Pozdrawiam i gratuluję
(czekam na dane)
Subskrybuj:
Posty (Atom)