Pozbierałam się po choróbsku. Piątek był strrrraszny, ale już w sobotę i w niedzielę było coraz lepiej. Wszyscy wyzdrowieliśmy i zaczęliśmy kolejny tydzień bez chusteczek w kieszeniach.
Ja natomiast pobudzona byłam do szycia. Od rana wiedziałam, że muszę uszyć sukienkę dla Zosi. Wydawałoby się, że problemów żadnych nie należy przewidywać. Tkaniny pod ręką, nici, maszyna i wszystko, co niezbędne. Wykrój zrobiłam na podstawie już posiadanej sukienki. Banał. Wykroiłam, przyłożyłam jedno do drugiego, czy jest jak należy, przypięłam szpilkami i do maszyny. Postanowiłam nie obrzucać brzegów tkaniny, tylko zszywać je od razu ściegiem typu overlock. Już przy pieluchowych gaciach dorosłam do tego, że to oszczędza czas i pięknie traktuje brzegi tkaniny.
Szyłam sobie i szyłam... I coś mi się zaczęła nitka plątać, a to mi coś za luźno z góry, a to z dołu..wrrrrrrr. Nerwy mnie już niosły na wysokości lamperii i znalazłam przyczynę :) Nić w bębenku odczepiła się z tego tam takiego, o co to ma się trzymać i wirowała na luzaku, jak jej się chciało. No to poprawiłam i doszyłam falbankę na dole sukienki. No i znowu schody. Chcąc przestebnować falbankę znowu dupa. Otóż górna nitka od dołu robiła luźne pętelki. Szlag jasny mnie trafił, jak mijała kolejna godzina mojej walki. No i tu kolejna niespodzianka. Otóż nitka ze szpulki idąca ominęła jeden zakręt i jej naprężenie było nie takie, jak należy. I kręcenie regulatorem napięcia nici guzik w takim przypadku pomagał.
W końcu udało mi się skończyć sukienkę. Poświęciłam jej tyle czasu, co uczestnicy jednego odcinka Project Runway na jedną kreację. Powinnam być dumna, bo dopracowane, dopieszczone, wygłaskane....Tylko że to metra tkaniny nawet nie pochłonęło, konstrukcja żadna, tkanina niewymagająca, jeden kolor nici.
Nerwy nie są dobrym doradcą. Wiem to nie od dziś, ale jak tak bardzo chcę coś zrobić i maszyneria staje okoniem to chętnie kopnęłabym ją w tę rybią dupę.
Efekt końcowy mnie uspokoił i jestem zadowolona :)
Efekt końcowy mnie uspokoił i jestem zadowolona :)
Jest coś jeszcze :))
Posiadam maszynę, tę konkretną (Elna 6200), od 3 lat. Długo :) Przez cały czas jej posiadania oglądałam mnóstwo filmików z tutorialami, recenzji innych modeli i za każdym razem ogarniał mnie zachwyt, kiedy widziałam, że maszyna posiada wbudowany obcinacz nici. Też taki chciałam mieć. Ale nie miałam, to używałam nożyczek.
Do wczoraj :)
Moja maszyna ma taki obcinacz.......... Tak wnikliwie ją rozgryzałam, że aż trzy lata mi to zajęło. Zaznaczę, że w opisie producenta jest to ujęte.
Po całym, ciężkim dniu (nie tylko ze względu na fochy maszyny, ale dość opowieści), uśmiałam się z siebie do łez :)
Ja Wam mówię, Wy też macie coś, o czym nie wiecie ;)
Pozdrawiam i dziękuję za wytrwałość w czytaniu :)
Magda
Posiadam maszynę, tę konkretną (Elna 6200), od 3 lat. Długo :) Przez cały czas jej posiadania oglądałam mnóstwo filmików z tutorialami, recenzji innych modeli i za każdym razem ogarniał mnie zachwyt, kiedy widziałam, że maszyna posiada wbudowany obcinacz nici. Też taki chciałam mieć. Ale nie miałam, to używałam nożyczek.
Do wczoraj :)
Moja maszyna ma taki obcinacz.......... Tak wnikliwie ją rozgryzałam, że aż trzy lata mi to zajęło. Zaznaczę, że w opisie producenta jest to ujęte.
Po całym, ciężkim dniu (nie tylko ze względu na fochy maszyny, ale dość opowieści), uśmiałam się z siebie do łez :)
Ja Wam mówię, Wy też macie coś, o czym nie wiecie ;)
Pozdrawiam i dziękuję za wytrwałość w czytaniu :)
Magda
o kurcze - strach się bać (że niby nie wiemy, czy mamy, a mamy) :)) czytając o Twoich zmaganiach z wredną maszyną, czułam normalnie Twoją złość :)) ale efekt w postaci tej pięknej sukienuni (ślicznie skrojona - piękny materiał i ta falbaneczka) jest zachwycający. podobno piękne rzeczy czasem muszą rodzić się w "bólach" :)
OdpowiedzUsuńja się z moją poznaje dopiero, ale już wiem że obcinacz nici mam:)
OdpowiedzUsuńŻebym ja potrafiła tak cudnie szyć....achhhhh
OdpowiedzUsuń